czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 4

*Oczami Jade*
Ja i ten wariat weszliśmy razem do jakiejś kawiarni. Lokal wyglądał całkiem porządnie, nie należał do tych najtańszych, wręcz przeciwnie. Zajęłam miejsce przy oknie i wyjęłam telefon, żeby zobaczyć czy nikt do mnie nie dzwonił. W tym czasie chłopak zajął miejsce na przeciwko mnie. Nie miałam żadnych nieodebranych połączeń, więc schowałam urządzenie i zaczęłam rozmowę.
Nie będę tu traciła czasu na bezczynne siedzenie i milczenie. Nie po to tu jestem.
- No więc... po co mnie tu przyciągnąłeś? - zaczęłam.
- Tak jak już mówiłem, chciałem Cię przeprosić za to całe zamieszanie. Nie chciałem naruszać Twojej prywatności, ani nic w tym rodzaju, ja po prostu... - mamrotał coś Zayn. 
- Dobra, starczy, już to mówiłeś - przerwałam mu i w tym czasie podszedł do nas kelner. 
A no tak, jesteśmy w kawiarni.
- Coś podać? - zapytał mężczyzna w średnim wieku. Spojrzałam na menu, wzięłam je do ręki i zaczęłam szukać odpowiedniego napoju dla mnie. 
Hmm... nie mam ochoty na kawę, ale i tak wybiorę jakąś mocną
- Poproszę tą "bardzo mocną czarną" - rzekłam. 
- Um...ja to samo co dla tej pani - powiedział brunet. 
Czy on wie jaka ta kawa jest mocna? Najwyraźniej nie. Ale cóż, jego strata.
- Za chwilę wrócę z zamówieniem. A może chcą państwo zamówić coś do kawy? - zapytał kelner.
- Jade, co wybierasz?
- Ja nic nie chce. Kawa mi starczy - burknęłam.
Zbyt długo dbałam o moją figurę, żeby teraz nawpieprzać się ciasta.
- W takim razie... sernik z białą czekoladą, poproszę. Dwa razy - chłopak złożył zamówienie, po czym się uśmiechnął.
Zaraz, zaraz. Jakie "dwa razy"?
- Jesteś aż taki głodny, że zjesz dwa kawałki?
- Nie, jeden jest dla Ciebie, Jade.
No co Ty? W ogóle się nie domyśliłam...
- Mówiłam, że ja nie chcę. Nie rozumiesz jak coś do Ciebie mówię? Może mam Ci to napisać na kartce? O ile umiesz czytać. Bo pewnie z tym też masz problemy.
Zdenerwował mnie. I się jeszcze szczerzy, jak zwykle.
- Spokojnie, jak nie chcesz to nie musisz jeść - odparł spokojnym tonem.
I czego on taki spokojny? Chyba mam dzisiaj jakiś gorszy dzień, bo ten człowiek się mnie nie boi. Zaraz, zaraz... to właśnie on mi go spieprzył. Od samego rana!
- Słuchaj, czego Ty ode mnie chcesz człowieku? Odczepisz się ode mnie czy nie?
- Uh, nie wiem o co Ci chodzi. 
- Coś mi się nie wydaje. Gdy wypiję kawę, wychodzę stąd i masz mi się więcej nie pałętać pod nogami, rozumiesz? - powiedziałam przez zęby.
- Mam państwa zamówienie! - przerwał mi kelner. 
Wzięłam do ręki filiżankę i dosłownie wlałam w siebie napój. Zayn patrzył na mnie z otwartą buzią. Spróbował kawy i od razu się skrzywił. Gwałtownie odstawił filiżankę i przysunął sobie i mi ciasto.
- Smacznego! - krzyknął przeszczęśliwy chłopak.
- Stwierdzam u Ciebie chorobę umysłową albo chociażby ubytek słuchu, bo na taką tępotę nie ma innego usprawiedliwienia!
- No jedz i nie marudź, bo to ciasto jest przepyszne. Mniam!
A ten dalej swoje. Serio jest jakiś chory. Zadzieranie ze mną nie wyjdzie mu na dobre. I mam jeszcze małe pytanko... skąd on wie, że to jest moje ulubione ciasto?!
- No dobra. Zrobię dzisiaj Dzień Dobroci Dla Zwierząt i zrobię Ci tą przyjemność jedząc sernik. Zadowolony?
- I to bardzo! 
Znowu się szczerzy. Co za człowiek... 
Zjadłam ciasto równie szybko jak wypiłam kawę i wstałam z miejsca z zamiarem wyjścia.
- Ej, zaczekaj, gdzie się wybierasz? - spytał głupio.
- Była umowa, więc spełniam jej warunki - powiedziałam bardzo stanowczo.
- Sekundkę, zapłacę rachunek i Cię odprowadzę.
- Co?! - wydarłam się na całą kawiarnię.
Nie chcę mieć z tym idiotą nic wspólnego, a on mi tylko to utrudnia. Poza tym jak moi rodzice by mnie zobaczyli z chłopakiem... W sumie to od kiedy ja się nimi przejmuję? Nieważne. 
Z zamyśleń wyrwał mnie brunet.
- Idziesz czy będziesz tu tak stała?
To jest najbardziej irytujący człowiek świata.
- Tak, będę tutaj stała, bo nikt nie będzie mi rozkazywał!
- Niech zgadnę... Twoje motto życiowe to: "Nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć, bo nikt za mnie nie umrze"?
- Może...
Zayn podszedł do mnie i znowu ta sama bajka... Złapał mnie za nadgarstek i zaczął mnie ciągnąć z całych sił. A do słabych nie należał.
- Może by tak troszkę ostrożniej? Nie wyprowadzasz psa!
- Przepraszam - powiedział z troską.
Zabawne, on używa tego słowa co chwilę, a w moim słowniku one w ogólne nie istnieje.
Po chwili staliśmy  już przed drzwiami mojego domu.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś. Zgaduję, że muszę już iść - zaczął ze smutkiem.
- Było nawet ok. Tak, zgadłeś, idź już sobie.
- Dobranoc Jade - powiedział, a następnie się do mnie przybliżył.
Ratunku! On chce coś mi zrobić! To na pewno zboczeniec!
Brunet mnie szybko przytulił i odszedł w stronę swojego domu.
Uff, to nie zboczeniec. Choć wiadomo?
- Córciu to Ty? - usłyszałam głos mojej matki.
Cholera. Mam nadzieję, że nie widziała mnie z Zaynem. Ona jest nienormalna. Chciała mnie swatać już w przedszkolu, bo jakiś chłopczyk podał mi klocka. A później prawiła morały, żebym nie robiła nic nie mądrego, bo zajdę w ciąże. Ludzie, ja byłam w PRZEDSZKOLU! No cóż, rodziców się nie wybiera.
- Tsaa... to ja - weszłam do domu udając się od razu na górę.
- Zejdź do nas na kolację, czekamy - powiedziała moja rodzicielka przesłodzonym tonem.
 Posłusznie zeszłam do jadalni. Rodzice siedzieli przy krótszych bokach, a ja usiadłam przy jednym z dłuższych boków stołu. Znajdowało się na nim mnóstwo jedzenia, które wszyscy zajadali z wielkimi, pełnymi miłości i serdeczności uśmiechami.
Od kiedy moja mama robi wspólną kolację, na której jest pełno jedzenia i są wszyscy? Ten dzień jest na serio dziwny. Gdy tylko moi rodzice skończą to przedstawienie to pójdę na górę i położę się spać. Nie chcę więcej niespodzianek. 
- Nałóż sobie tej sałatki, kochanie. Pierwszy raz mi wyszła taka dobra - powiedziała do mnie mama.
- Nie jestem głodna - odpowiedziałam patrząc się na mój pusty talerz, a za chwilę na przeładowane jedzeniem talerze reszty rodziny.
- Ale tego na pewno nie odmówisz! - rzekła, nakładając mi coś na talerz. - Sernik z białą czekoladą!
- Ja sernika na dzisiaj mam dosyć - burknęłam, ku zdziwieniu pary. - Po co w ogóle to wszystko?
- Ale co wszystko? - odezwał się ojciec.
- Ten cały cyrk. Tyle żarcia, sztucznie miła atmosfera...
- Jaki cyrk? Po prostu świętujemy, bo Twój ojciec dostał awans!
No tak. Mogłam się domyślić. Teraz to już w ogóle go w domu nie będzie. Kiedyś było inaczej. Teraz... teraz tylko kariera i bogactwo. Dwa najważniejsze słowa w życiu moich rodziców.
Odeszłam od stołu bez słowa i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżku i zaczęłam rozmyślać.
Dlaczego nie może być tak jak kiedyś? Byłam najważniejsza dla moich rodziców, liczyłam się tylko ja i robili wszystko, żebym była szczęśliwa. Spędzałam z nimi mnóstwo czasu, bawili się ze mną, uczyli, tańczyli, śpiewali... wszystko dla córeczki. Wiadomo, że nie jestem już mała i nie będą się ze mną bawili, ale może ja też potrzebuje czasem rodziców? Nie, oczywiście ważniejsza praca, a w domu są tylko, żeby świętować awans. Mogłam się tego spodziewać. I jeszcze ta przybłęda się do mnie przypętała. Mam nadzieję, że chociaż raz zrozumiał moje słowa i nie będzie już za mną łaził.
Kończąc moje przemyślenia zasnęłam.

------------------------
Dodaje rozdział jeszcze raz już poprawiony i z obrazkami. 
Z racji tego, że mnie długo nie było, to następny rozdział dostaniecie już niedługo. ;>
Pozdrawiam, Weron. ♥

1 komentarz:

  1. Hej, gratuluję! Twój blog został nominowany do Liebster Blog Award przez: http://i-suffer-for-love-of-him.blogspot.com/ =D
    ^Więcej szczegółów w poście na blogu^ /Olivka

    OdpowiedzUsuń